piątek, 24 kwietnia 2015

Dlaczego słodyczom mówimy NIE!



Postanowiłam napisać o tej słodkiej i zarazem „gorzkiej” pokusie wraz ze zbliżającym się sezonem na owoce, bo przecież to nimi w dużej mierze możemy zastąpić słodycze i wykorzystać je do zrobienia wspaniałych deserów. To tylko kwestia naszych dobrych chęci i siły perswazji w przypadku naszych dzieci.
Słodki nałóg – jak to przyjemnie brzmi, po części usprawiedliwiany tym całkiem niewinnym wydźwiękiem. A tymczasem próchnica zębów, otyłość, nadwaga, ryzyko cukrzycy i miażdżycy to częste konsekwencje jedzenia słodyczy. I niestety nie jedyne. Słodycze to niestety też nałóg, czasem bardzo silny. Traktujemy je jak pocieszyciela w trudnych chwilach, niekiedy i ekwiwalent właściwego posiłku, przekąskę, dodatek do kawy. I tak okazuje się, że każdego dnia w jakiejś formie przemycamy je do naszej diety. Organizm, a wraz z nim i nasza psychika, nie wyobrażają sobie już życia bez słodkiego. Świadomie szkodzimy sobie, nie bacząc na skutki. Zastanawia mnie tylko, jak to jest, że na papierosach widnieje napis „palenie powoduje raka”, w przypadku słodyczy nikt o tego typu ostrzeżeniu nie myśli. A wydawałoby się, że słodkie jest niewinne, a tu czy to ciasta, czy cukierki, równie dobrze karmią nie tylko nas, ale i potencjalne komórki nowotworowe. Chory na raka jedzący ciastka i innego rodzaju słodkości – to przykład totalnej ignorancji czy niewiedzy. Który lekarz zabrania teraz jedzenia słodyczy? Który mówi o daleko idących konsekwencjach? Na dzień dzisiejszy – bodajże wyłącznie onkolodzy, świadomi szkodliwego wpływu cukru w procesie leczenia nowotworów.
A powinien każdy. Zwłaszcza w przypadku dzieci. Tak, i wcale nie chodzi o uwagi kierowane do dzieci, ale do rodziców. Rodzice, odpowiedzialni za swoje pociechy, powinni odpowiedzialnie dobierać produkty spożywcze dla nich. Jednak bywa inaczej, sięgamy po słodycze mówiąc „ a, jak zje batonika, nic mu nie będzie”, „ zje kawałeczek i zaraz się uspokoi”, „przecież parę wafelków mu nie zaszkodzi”, „on tak bardzo lubi ciastka, jak mogę mu odmówić” – to częste wymówki.
Małe dziecko poznaje smak i świat słodyczy z pewnością nie samo z siebie, ale przy pomocy innych– czy roczny maluch wie, czym jest słodycz? Czy jak powiemy mu „to jest batonik” – „a to jest czekolada” – będzie w stanie powtórzyć, wyjaśnić, czym są te produkty? Czy znałby ten smak, gdybyśmy mu nie podsunęli czegoś, co jest słodkie? Ułatwiamy mu drogę do … właśnie, dokąd? Czy do zdrowia? A przecież właśnie zdrowia najbardziej chcemy dla naszego dziecka…
Widok mamy podającej swojemu 7-miesięcznemu synkowi, który dość niespokojnie znosił spacer w wózku, batona typu mars, utwierdził mnie tylko w tym, jak bardzo można być bezmyślnym. Dziecko oczywiście po chwili przestało marudzić. A we mnie coś w środku krzyczało: „nie, błagam, nie dawaj mu tego!”. Chciałam podbiec, powiedzieć coś, ale z pewnością usłyszałabym „ to nie twoja sprawa”. 7-miesięczne niemowlę, mające dopiero dwa pierwsze ząbki, mówiące pierwsze sylaby, nie potrafiące ocenić, co dobre, a co złe dla niego, nieświadome, że jego mama karmi go czymś bardzo bardzo „be”. Jeden batonik tu, jeden tam, w tygodniu kilka sztuk. I tak dziecko jak już podrośnie zaczyna powoli domagać się samo: „mamo, ja chcę batonika”, „kup mi, kup mi proszę lizaka i czekoladowe jajo” i patrzy tymi swoimi błagającymi oczkami. Ciężko potem wytłumaczyć, że nie wolno, bo niby dlaczego? Przecież mama sama mi podawała, jak byłem głodny czy niegrzeczny.
I rodzi się problem. Problem nie nasz, ale już i naszego dziecka, które mogło go uniknąć, dzięki nam. Owszem, poznałoby słodycze, przecież każdy sklep nimi „krzyczy”, media atakują reklamą, ale z pewnością odbyłoby się to znacznie później, na pewno nie w wieku niemowlęcym. To w dużej mierze od nas, rodziców, zależy, czy pozwolimy sobie na tę słabość, na wysługiwanie się słodkościami, by mieć chwilę spokoju, czy zrezygnować np. z robienia dziecku kanapki, bo nam się akurat nie chce, czy nie mamy na to czasu. Może się okazać bowiem, że ten spokój jest tylko pozorny, bo za kilka lat, nasze dziecko będzie statystycznym dzieckiem – 90% 7-latków ma już problemy z próchnicą – bądź będzie walczyło w przyszłości z cukrzycą czy otyłością (Polska jest w czołówce badanych przez WHO krajów, jeśli chodzi o otyłość wśród dzieci). Nie wspominając o innych poważnych schorzeniach czy chorobach, w tym nowotworów, często nieuleczalnych.
Może warto czasem rozważyć plusy i minusy zanim damy sobie i dziecku „zielone światło”. Podarować naszym skarbom zdrowie na dłużej. To warte wszelkich wyrzeczeń. Niepodważalnie.  

piątek, 17 kwietnia 2015

Kremy, emolienty, oliwki – kiedy należy je stosować





Już odkąd mamy naszego maluszka w domu, często pojawiają się dylematy dotyczące jego pierwszej i odpowiedniej higieny. Każda mama chce. by jej maleństwo było czyściutkie, zadbane, pachnące. Media atakują nas reklamami co trochę to nowszych preparatów służących jak najlepszej pielęgnacji dziecka, począwszy od jego pierwszych dni. Talki, pudry na pupę, kremy i maści na odparzenia, oliwka na ciemieniuszkę, oliwki, kremy, mleczka i balsamy do ciała; preparaty przed kąpielą, do kąpieli i po kąpieli. Cała gama kosmetyków, w tym multum bardziej i mniej znanych firm, aż ciężko się w tym wszystkim połapać. Czytamy rankingi, słuchamy porad innych, co, kiedy i w jakiej ilości użyć. Szykujemy listę, to kupię w aptece, to w sklepie, a to przez internet. W tym rozpędzie rzadko stawiamy sobie pytanie, a czy to wszystko naprawdę jest nam niezbędne? A właściwie nie nam, tylko naszym pociechom?
Po pierwsze skóra dziecka jest o wiele bardziej wrażliwa i delikatna niż u dorosłego człowieka. Jest też dość cienka, dlatego z doborem jakichkolwiek preparatów trzeba bardzo uważać. Zawsze czytajmy skład i patrzmy od jakiego wieku (miesiąca) przeznaczony jest dany kosmetyk. Najlepiej wybierać te, które są pozbawione konserwantów, substancji zapachowych, alkoholu. Oczywiście dzieci, u których stwierdza się AZS wymagają serii kosmetyków dla skóry atopowej. Dla nich przeznaczone są emolienty, dedykowane skórze wrażliwej i skłonnej do alergii.
Po drugie – nadużywając kremów, oliwek, różnego rodzaju balsamów nie pozwalamy skórze naturalnie oddychać, blokujemy pory, co może sprzyjać niepożądanym reakcjom – różnego rodzaju wysypki, potówki, uczulenia, zaczerwienienie, świąd, pieczenie. Często może być to powodem niepokoju dziecka. Pamiętajmy, że gruczoły potowe dużo gorzej funkcjonują u maluszków niż u starszego dziecka.
Jeśli widzimy, że skóra dziecka jest ładna, bez reakcji alergicznej, nie jest przesuszona – to nie mamy obowiązku/przymusu, stosowania kosmetyków każdego dnia. Możemy to zrobić przykładowo co drugą kąpiel – nanieść po wytarciu dziecka niewielką ilość kremu (!) na całe ciałko.
Ilość – właśnie, powinna być minimalna – często zapominamy, że dawka kremu nie będzie taka sama jak w naszym przypadku. Przesadzanie może mieć przykre konsekwencje.
Dublowanie kosmetyków: często preparaty przeznaczone do kąpieli mają już w swoim składzie substancje natłuszczające lub są wzbogacone oliwką. Z tego względu stosowanie kolejnego kremu czy balsamu po kąpieli z podobnymi składnikami będzie niezasadne i z pewnością skórze malucha nie przyniesie korzyści.
Jeśli mamy do wyboru oliwkę czy krem (balsam) – wybierzmy to drugie. Z pewnością oliwka bardziej zatka pory skórne, poza tym łatwiej będzie z aplikacją kremu, gdy dokładnie jesteśmy w stanie ocenić ilość naniesionego kosmetyku z racji jego gęstszej konsystencji.
Mój apel w tym poście: dajmy skórze oddychać. Nie powinniśmy też niszczyć naturalnego płaszcza lipidowego, który skóra samodzielnie wytwarza. Stanowi on bowiem naturalną ochronę skóry, bardzo istotną, gdyż to ona zabezpiecza przed czynnikami środowiskowymi, ale przede wszystkim przed wnikaniem bakterii, grzybów oraz przed utratą wody. Zbyt częste kąpiele i pielęgnacje kosmetykami prowadzą do niszczenia tej ochrony, a skutkiem mogą być różnego rodzaju stany zapalne, infekcje.
Skóra noworodka, którego tkanka tłuszczowa jest dobrze rozwinięta, w ogóle nie wymaga natłuszczania.
Mój drugi syn nie zna oliwki czy kremu do ciała. Wystarczył nam płyn- żel do kąpieli, który stosowaliśmy naprawdę w minimalnych ilościach. Mimo to jego skóra jest zdrowa, odpowiednio nawilżona, gładka i co najważniejsze – bez żadnych alergii.

sobota, 4 kwietnia 2015

Urodzinowo i świątecznie



Zajączki, owieczki, baranki, pisanki... jednym słowem kolorowo i atrakcyjnie dla dzieci. Dziś postanowiłam choć króciutko napomknąć o naszych świętach. Tak, w tym roku przygotowujemy je wspólnie z naszymi pociechami. Warto zaangażować dzieci, by poczuły, że jest to czas, który różni się od innych dni. U nas dodatkowo zbiega się z Wielkanocą święto rodzinne, zatem tych przygotowań będzie wiele, ale i wiele też radości. Postanowiliśmy pójść na całość, ale z ukierunkowaniem na dzieci. Atrakcje dla nich przede wszystkim. Nie ograniczamy się do kolorowania pisanek… . A dziś mała namiastka z urodzinowego przyjęcia, gdzie również było dużo kolorów i smakołyków dla najmłodszych. 



czwartek, 2 kwietnia 2015

Sadzimy nowe życie





Mój mały pomocnik postanowił pomóc mi w przygotowaniu ziołowej wystawki na naszą kuchenną wyspę. Uwielbiam, jak robimy coś kreatywnego, niebanalnego razem. Wykorzystaliśmy nasionka i ziemię, którą otrzymaliśmy w prezencie od ulubionej cioci. Dziecko samo zasadziło je (za moją lekką instrukcją), po czym podlało wodą, a teraz już tylko wypatruje efektów swojej pracy. Codziennie zagląda, czy roślinki już może widać. Bazylia i szczypiorek wczoraj dopiero się pokazały. Jaka była euforia! Synek ma teraz zajęcie. Przychodzi, dogląda, pyta mnie, czy może podlać. I czeka, aż wyrosną.
Nie możemy sobie pozwolić na zwierzaka w domu, ale na roślinkę? Czemu nie. Z pewnością będzie to i okazja do nauki. A jakiej? Nauczy się przy tym nazw roślin, sadzenia i ich pielęgnacji. A co najważniejsze - dbać o nowe życie. Ma swojego podopiecznego i teraz wie, że jest za niego odpowiedzialny. Jeśli zapomni o podlewaniu, roślinka zwiędnie.
Jedyny problem, jaki będziemy teraz mieć, to ze zjedzeniem tych roślinek. :-) Otóż teraz są one kompanem, a nie zwyczajnym pokarmem. „Mamo, one czują, muszę do nich mówić, by nie były samotne”. I cóż, twarożek będzie bez szczypiorku, a sos pomidorowy bez bazylii… Za to lekcja – przesmaczna.     

Gdy czekamy na pierwsze kroki dziecka…




Przychodzi czas, gdy już z niecierpliwością wyczekujemy kolejnego etapu rozwoju naszego dziecka, w tym zwłaszcza chodzenia. Wyczekujemy tych pierwszych kroków, nie chcemy przepuścić tak ważnej chwili. Cieszymy się sami jak dzieci, że nasze maleństwo wkracza w „świat dwunożnych” … To szczególnie emocjonujący czas.
Bywa jednak, że nasza pociecha przedłuża sobie etap raczkowania, w ogóle nie kwapi się, by stanąć na dwóch nóżkach – z obawy, z lenistwa, z braku pewności siebie? Zmartwieni rodzice zadają sobie pytanie, kiedy w końcu zacznie chodzić, czemu to tak długo trwa, czy coś jest nie tak? Otóż te tysiące myśli okazuje się czasem zupełnie zbędne. Nie od razu należy zakładać czarne scenariusze. Na każdego jest ten właściwy czas. Dajmy go też i naszemu maleństwu. Najczęściej to ono samo wie, kiedy będzie gotowe. Kiedy jego małe jeszcze ciałko będzie w stanie podjąć ten wysiłek. Wszelkie próby przyspieszania, przymuszania mogą okazać się niewłaściwą drogą, by pomóc dziecku. Wręcz można mu zaszkodzić.
Przeczytałam ostatnio na forum pytanie matki, która radziła się, jak przyspieszyć „naukę chodzenia” i jej krótką wypowiedź, jak to babcia próbowała dziecku wkładać sztywniejsze buciki, które miałyby w tym pomóc. Aż przeszedł mnie dreszcz, a ze zdziwienia moje oczy zrobiły się dwa razy większe.
Wszyscy wiemy, jak ważnym etapem jest raczkowanie. W tym okresie dziecko wzmacnia swój kręgosłup, przygotowuje mięśnie do większego wysiłku, główki kości udowych utwardzają się, ćwiczona jest koordynacja ruchowa, łapanie równowagi poprzez samodzielne próby stania. Raczkowanie ma same plusy. Na tym etapie żaden lekarz nie zaleci „nauki chodzenia”, a ortopeda może dodatkowo uświadomić nas w fatalnych skutkach tej nauki. Nie ma reguły, iż roczne dziecko powinno już chodzić. Pozwólmy mu zatem na samodzielne odkrywanie tej umiejętności. Bez prowadzania, bez podstawiania przedmiotów, za pomocą których może się przemieszczać na stojąco, a już tym bardziej zakładania specjalnych bucików w tym celu. Dajmy dziecku możliwość zrobienia tego w jego własnym tempie. Na pewno w tej kwestii będzie ono wiedziało lepiej od nas, kiedy to nastąpi. A my, choć nie możemy się tego już doczekać, musimy się uzbroić w cierpliwość. Nasze dziecko pójdzie samo, jak tylko będzie na to gotowe. I wtedy mamy pewność, że wszystko ma swój właściwy czas…