sobota, 28 marca 2015

Urządzamy łóżeczko dla noworodka – 7 typowych błędów



Przychodzi na świat nasze maleństwo. Szalejemy z radości, chcemy dla niego jak najlepiej przygotować pokoik, w którym będzie przebywał, miejsce w którym będzie spał. Czasem z rozpędu kupujemy za dużo albo też nasza rodzina, przyjaciele robią nam prezenty, które wykorzystujemy, aby przypadkiem nie sprawić nikomu przykrości. Okazuje się, że już przy szykowaniu samego łóżeczka dla dziecka popełniamy masę błędów. Oto najbardziej typowe z nich:
1.   Materacyk – często niewłaściwy skład materaca może przysporzyć dzieciątku wiele problemów. Nie może być za miękki, ani też za twardy. Nie bierzmy pierwszego lepszego materacyka. Zróbmy rozeznanie, jaki jest skład wypełnienia, stopień twardości. Niewłaściwy będzie miał wpływ na kręgosłup dziecka i powodował wady postawy. Noworodek spędza przecież w łóżeczku po kilkanaście godzin w ciągu doby. Dobrze jest też, aby materac był elastyczny, dopasowywał się do pozycji dziecka. Poza tym, antyalergiczne, oddychające materace wiodą obecnie prym. Jeśli weźmiemy te wszystkie cechy pod uwagę, na pewno znajdziemy coś, co naszemu dziecku z pewnością nie zaszkodzi. Warto też czasem zasięgnąć opinii mam, które już sprawdziły materacyk na swoich pociechach, pytając rodziny, znajomych, czy śledząc fora internetowe.
2.   Osłonki/ ochraniacze na szczebelki – wszyscy pediatrzy są zgodni, że ta forma urządzania łóżeczka jest niebezpieczna dla dziecka, zwiększa bowiem ryzyko SIDS (zespołu nagłego zgonu niemowląt), uduszenia, a także zmniejszają komfort dziecka. Zakładamy je często z obawy, że dziecko włoży sobie rączki czy nóżki pomiędzy szczebelki i zrobi sobie krzywdę. Nic bardziej błędnego. Nawet, gdyby przypadkiem rączka utknęła, na pewno nasze maleństwo zaalarmuje nas natychmiast płaczem. Materiał takiego ochraniacza może wyrządzić znacznie więcej szkód, a nawet doprowadzić do śmierci dziecka. Nawet, gdy dziecko leży buzią blisko ochraniacza (nie dotyka go bezpośrednio) może ograniczać to dopływ tlenu, gdyż zaczyna ono oddychać wydychanym przez siebie powietrzem, a więc nasyconym dwutlenkiem węgla. Jest to ryzyko uduszenia. Również wiązania tych ochraniaczy zostały uznane za niebezpieczne ( dziecko mogłoby się w nie zaplątać, przydusić nimi). Kolejny argument na „nie”– gdy leżymy na swoim łóżku, a nasza pociecha jest tym ochraniaczem zasłonięta, nie widzimy z takiej pozycji, co się w łóżeczku dzieje, a przecież takie maleństwo lepiej mieć na oku. W Stanach Zjednoczonych ochraniacze zostały już zakazane ze względu na przypadki uduszeń niemowląt.
3.   Poduszki – noworodkowi nie potrzebne są poduszki. Utrudniają one przekręcanie główki, mogą powodować jej asymetrię, a także sprzyjać śmierci łóżeczkowej. Jeśli chcemy zapobiec ulewaniu pokarmu, należy ułożyć materacyk pod odpowiednim nachyleniem. Możemy to zrobić podkładając pod nogi łóżeczka od strony główki dziecka np. książki, czy drewniane klocki.
4.   Pluszaki – żadnych maskotek, przytulanek. To takie samo zagrożenie jak ochraniacze łóżeczkowe. Zresztą takie maleństwo najbardziej potrzebuje mamy, a nie pluszowego misia. Wszystkie pluszaki, stanowiące często prezent dla naszego dziecka z okazji jego poczęcia, mogą spokojnie poczekać w szafie na swój właściwy czas.
5.   Baldachim/ zasłonka łóżeczkowa – ładny element dekoracyjny, jednak jak najbardziej niewskazany. Powoduje ograniczenie dopływu powietrza do łóżeczka, zatem sprzyja SIDS. Niemowlę, które już zaczyna chwytać rączkami może też ściągnąć taką zasłonkę na siebie, zaplątać się w nią i przydusić się.
6.   Przykrycie do spania – zarówno kołderka czy kocyk są odradzane przy noworodkach i młodszych niemowlakach, gdyż dziecko może całe się pod nie wsunąć. Najbezpieczniejszą formą przykrycia, zalecaną przez położne, jest rożek lub śpiworek na tyle dopasowany, aby dziecko nie mogło w nim nakryć sobie główki.
7.   Ceratowe prześcieradło lub ceratka – w pierwszych miesiącach nie ma zapotrzebowania na ceratkę, gdyż obecne pieluchy całkiem spełniają swoją rolę i nic nie powinno nam się z nich wylewać. Jeśli już chcemy korzystać z tego wynalazku, należy umieścić ceratkę pod prześcieradłem wyłącznie pod częścią pupy dziecka. Chodzi o zapewnienie mikrocyrkulacji powietrza poprzez prześcieradło i materacyk. W ten sposób unikniemy pocenia się dziecka czy ewentualnych odparzeń (zwłaszcza w sezonie letnim).
Eksperci uważają, że w łóżeczku noworodka nie powinno się nic innego znajdować, jak dziecko, rożek czy śpiworek i ewentualna późniejsza poduszka.
Zwykły element dekoracyjny może okazać się wyłącznie zagrożeniem życia. Im mniej wszelkich dodatków, tym lepiej. Pamiętajmy, że priorytetem nie jest pięknie wyglądające i bogato ozdobione łóżeczko, zaś zapewnienie dziecku bezpiecznego otoczenia. Takie maleństwo nie zapamięta tych wszelkich ozdób, a najważniejsza jest dla niego nasza bliskość i to w jaki sposób otaczamy je opieką i miłością.   

Ten artykuł ukazał się na MAMADU.PL 

czwartek, 26 marca 2015

Wybieram ciebie, nie siebie …



Chcesz sobie kupić buty, idziesz na zakupy... i wracasz z zabawką lub pysznościami dla twojej pociechy. Odkąd są dzieci, takie wybory wpisują się w każdy dzień. A co w tym najlepsze? Że nie ma rozczarowania, jakiegoś żalu, bo wystarczy uśmiech dziecka i myślisz sobie, eee, co tam buty, innym razem, przecież mam jeszcze inne, nawet jeśli są już niemodne i podniszczone. I potrafisz tak kolejny rok chodzić w starych butach.
Dziecko weryfikuje nasze wybory. To ono staje się naszym priorytetem. Wszystko inne idzie za. Zaskakuje mnie zawsze fakt, że przychodzi to tak naturalnie, lekko. Nie myślę o tym, co tracę, czego nie mogę, na co sobie nie pozwolę tym razem. Po prostu cieszę się radością mojego dziecka, które czerpie z tego same korzyści. To piękne. I właściwe. Moje ego nie cierpi, nie czuje żalu, nie ma pretensji. Uczy się cierpliwości, czekania na swój czas.
Chyba tylko my, mamy, jesteśmy zdolne do takich poświęceń, wielkich wyrzeczeń, do wspaniałomyślności bez ograniczeń w przypadku dziecka. Sobie odjąć, by dać dziecku… A jedyne, co nam przyświeca, to miłość, chęć uszczęśliwiania naszych pociech.
Po dzisiejszych zakupach do lodówki trafił prawdziwy twardy ser kozi, ten z najwyższej półki. Syn go uwielbia. Ja zresztą też. :-) Wiem, że jest zdrowszy niż inne. Jadł z apetytem, a ja cieszyłam się, że mu smakowało.
I wtedy naprawdę cieszę się, że potrafię z czegoś zrezygnować, odmówić sobie innej przyjemności, aby widzieć dziecko uradowane. Ba… i jeszcze sprawiać, że zdrowo je. Podwójnie słuszny wybór.

środa, 25 marca 2015

Przede wszystkim jestem mamą



Każdego, kto mnie pyta o to, co robię obecnie, czym się zajmuję, zbywam szybką odpowiedzią: jestem mamą. I jestem z tego dumna. Poza byciem mamą, mam swoje zajęcia, częściowo pracuję. Tyle, że moja praca nie pochłania mi 8 godzin w ciągu dnia, a czasem i nawet nie wymaga wychodzenia z domu. Teraz, kiedy moje dzieci są jeszcze małe, większość czasu poświęcam im. I nie żałuję tego, jestem z nimi w najlepszych momentach, kiedy się najszybciej rozwijają, mówią pierwsze słowa, stawiają pierwsze kroki. To bezcenne. Żadne pieniądze nie zrekompensują utraty takich chwil. Przynajmniej dla mnie. Wszystko inne poczeka.
Dla niektórych te wybory są trudne, owszem, praca zawodowa, samorealizacja, kontakty towarzyskie, to wszystko umyka. Jednak ważne jest, by określić priorytety, co jest dla nas w danym czasie istotne. Czy te chwile z dzieciństwa naszych dzieci jeszcze kiedykolwiek się powtórzą? Czas szybko płynie…
Żyjemy w świecie, gdzie kobieta chce być w pełni niezależna, chce spełniać wszystkie role na raz – być dobrą matką, żoną, przyjaciółką, koleżanką, spełniać się zawodowo, realizować swoje pasje… Nie można być na pełnych obrotach non stop. Nie da się też być idealnym na każdej płaszczyźnie życia. I nikt tego od nas nie oczekuje. To my stawiamy sobie wysoko poprzeczkę. Chcemy być taką nowoczesną „power mamą”. A co właściwie oznacza dla nas to określenie? Bo dla mnie „power mamą” jest każda mama, która rodzi dziecko, karmi je, wychowuje. Czy nie wymaga to dużego nakładu sił? Chyba wystarczająco dużo, by zasłużyć na taki epitet. Tu nie chodzi o prześcigiwanie się, która to mama więcej spraw ogarnie. Zresztą ile mam, tyle też i zdań na ten temat. Każda ma swoje priorytety. Moim są dzieci. I żadna najlepsza praca ani bogate życie towarzyskie tego nie zmienią. :-)    

poniedziałek, 23 marca 2015

Pozwólmy tatom działać



Często uważamy, że doskonale wiemy, jak należy wychować dziecko, bo to my jesteśmy mamami, rościmy sobie większe prawo, bo to przecież my nosiłyśmy je w brzuchu, my je rodzimy, czujemy, że nasz instynkt macierzyński nas do tego uprawnia, dominuje nad wszystkim. Jesteśmy ważne, ale jaka jest rola taty i zakres kompetencji wychowawczych? Czy rozmawiamy o tym, czy po prostu wyznaczamy partnerom granice, które wydają nam się słuszne, a druga strona zwyczajnie je przyjmuje?
W większości przypadków bywa, że mama ma więcej do powiedzenia. Może i z racji czasu, który spędza z dzieckiem, z racji lepszego wyczucia, co i jak, kiedy należy zrobić…, tak, tej kobiecej i matczynej intuicji, ale i też lepszego poznania dziecka od momentu jego poczęcia. Tacie bardzo chętnie pozostawiamy tę mniej wygodną lub mniej przyjemną sferę do ogarnięcia. Mamy biorą na siebie bardziej ambitne działania typu kreatywne zabawy, naukę, rozmowy. Bywa i tak, że po prostu tata w naszych oczach nie jest gotowy do takich zadań, choćby dlatego, że wraca zmęczony z pracy, czy też przewidujemy dla niego inny zestaw spraw do załatwienia. Często to wyłącznie nasza zbyt szybka i błędna ocena.
Oczywiście nie w każdej rodzinie tak jest. Są i tatusiowie, którzy wręcz bardzo chętnie wyskakują z inicjatywą, angażują dzieci w różnego rodzaju edukujące zabawy, organizują im naprawdę kreatywne formy spędzenia czasu. A mamy im ustępują pola. Bo przecież warto czasem odpuścić, nie udowadniać, że my tylko coś potrafimy, warto spytać, czy tata przypadkiem nie chciałby przejąć naszego udziału przy poszczególnych zajęciach z dzieckiem, otwarcie porozmawiać o tym, co by go satysfakcjonowało, a czego wolałby się nie podejmować. Żeby poczuł się jako rodzic, wychowawca i opiekun na równi z nami.   
Angażujmy zatem tatusiów najczęściej jak możemy, dzieci równie w dużej mierze potrzebują ich jako kompanów do rozmów, zabaw, nauki, czy towarzyszy spacerów, jak nas mamy. Czasem też warto pozostawić tatom bardziej odpowiedzialne zadania – by poczuli się docenieni jako opiekun i rodzic. Takie poczucie wartości bardzo buduje i wpływa na rodzinne relacje na każdej ich płaszczyźnie.
Mój Maciuś taki był dumny ostatnio, gdy to tata nauczył go prawidłowo trzymać kredkę w dłoni. Z kolei tata był dumny i z uśmiechem pokazywał „efekt” jego działań, mówiąc „to moja szkoła”. Nawet nie wiedziałam specjalnie o całej tej misji. Zobaczyłam po prostu, jak moje dziecko świetnie sobie radzi teraz z malowaniem, a najważniejsze było w tym wszystkim obustronne zadowolenie moich chłopaków.    

piątek, 20 marca 2015

Plac zabaw - przyjemność i ... zagrożenie






Place zabaw dla dzieci to miejsca, które szczególnie powinny być zadbane z racji ich przeznaczenia, zarówno pod względem budowlanym, jak i sanitarnym. Tym czasem różnie to bywa. Ja chciałabym się skoncentrować na tym higienicznym aspekcie. Nie jest to żadna tajemnica, że plac zabaw i piaskownice są siedliskiem różnego rodzaju bakterii. Większość z nas jest tego świadoma, zabierając dzieci na plac. Bakterie zresztą są wszędzie, choćbyśmy nie wiem jak się starali, nie unikniemy ich. W końcu poprzez styczność z nimi kształtuje się nasza odporność. Są jednak i takie, które mogą powodować groźne choroby, a tym samym stanowić zagrożenie dla życia dziecka, przy czym im młodsze dziecko, tym jest to bardziej niebezpieczne dla jego zdrowia. Wśród nich znajdują się między innymi bakterie z grupy coli, które mogą wywoływać posocznicę, czyli sepsę, bakterie salmonelli, odpowiedzialne z kolei za poważne zatrucia pokarmowe, bakteria clostridum perfringens, wywołującą zakażenia skórne, a także pasożyty, wywołujące toksoplazmozę (z odchodów kota) oraz toksokarozę (bytujące z kolei w psich odchodach). Oczywiście to tylko namiastka licznie występujących zagrożeń dla zdrowia.
W jakim stopniu możemy zatem zmniejszyć ryzyko dla naszych dzieci?
Otóż pośrednio - możemy domagać się od spółdzielni i wspólnot mieszkaniowych, by stworzyli na placu zabaw bezpieczne warunki dla dzieci. To właśnie administratorzy placów zabaw powinni zadbać o to, aby były one ogrodzone, najlepiej z zamykanym wejściem (furtką), by uniknąć wtargnięcia na nie swobodnie biegających psów czy innych zwierząt, aby piaskownice posiadały pokrywę do zamknięcia, która pozwoli utrzymać piasek dłużej w czystości i zabezpieczy przed zwierzętami załatwiającymi w nich często swoje potrzeby, aby piasek był wymieniany co najmniej trzy razy w roku, przy czym dwa razy w sezonie wakacyjnym, aby raz na jakiś czas umyć sprzęty służące do zabawy, a także, aby co jakiś czas zlecić wykonanie testów mikrobiologicznych z pobranych próbek z piaskownic. Czy tego faktycznie się przestrzega? Wystarczy ocenić pod tym kątem znajdujący się w naszym otoczeniu plac i odpowiedzieć sobie na to pytanie. Niestety każde miasto, każda gmina inaczej dba o ten problem.
A jaki my mamy bezpośredni wpływ? Otóż dość duży, aby uchronić nasze dziecko. Ważne jest, abyśmy zwracali uwagę na formę jego zabawy na placu i sami przestrzegali higieny, ale i też uczyli nasze dziecko, czego nie należy robić. Patrzmy zatem, czy aby przypadkiem nie wsypuje ono piasku za ubranie, nie wkłada go do buzi, nie pociera brudną ręką oczu. Unikajmy jedzenia na placu, chyba że mamy możliwość umyć dziecku rączki. Niektórych zachowań przecież z łatwością możemy oduczyć, rozmawiając z dzieckiem, tłumacząc mu, dlaczego to ważne. Przyzwyczajajmy przede wszystkim do obowiązkowego mycia rąk po skończonej już zabawie na placu, a niekiedy i do zmiany ubrania, zwłaszcza gdy dziecko korzystało z piaskownicy czy zjeżdżalni.
Bywając na placu zabaw często obserwuję opiekunów, którzy zajęci sobą lub też rozmową z kimś nie zawsze kontrolują zachowania dzieci. Bardzo rażąca była dla mnie szczególnie sytuacja, kiedy to mama 2,5-letniego chłopca jego łopatką wyrzuciła psie odchody z piaskownicy, po czym dziecko nadal siedziało w tym miejscu, a co najgorsze dotykało tej łopatki i bawiło się nią. Rozumiem, że nie chcemy, by dzieci były sterylnie chowane, ale gdy ot tak po prostu narażamy je na zagrożenie zdrowia, to jest to raczej przejawem bezmyślności. W pewnych sytuacjach powinna włączać się nam „czerwona lampka”, jeśli mamy choćby podstawowe pojęcie o higienie.
Odkąd zauważyłam, że w pobliskiej piaskownicy bywają zwierzęta, które bez problemu dostają się na plac zabaw, to piaskownica jako miejsce zabaw przestała dla mnie i mojego dziecka po prostu istnieć. Jest tyle innych ciekawych form spędzenia czasu, wystarczy znaleźć alternatywę i zainteresować dziecko czymś innym. Często wybieramy plac zabaw z racji wygody, możemy usiąść na ławce i obserwować nasze pociechy. Czemu nie, dzieci się bawią, a my chwilę odpoczniemy. Jednak nie pozostawiajmy dzieci samym sobie, spójrzmy, czy w pobliżu nie ma śmieci, zwierzęcych odchodów, które są w zasięgu, przypatrujmy się, co robi dziecko zwłaszcza, jeśli już korzysta z piaskownicy. A po odejściu od placu, jeśli nie mamy ze sobą odpowiednich środków, typu chustki mokre, czy antybakteryjnego żelu do rąk, który jest dostępny w na tyle małych pojemniczkach, że możemy go włożyć do każdej kieszeni, zadbajmy o to, by dziecko jak najszybciej umyło rączki. Jeśli już chcemy korzystać z placów zabaw, sprawmy, abyśmy czuli się tam spokojni i zapewnili naszym dzieciom bezpieczne warunki do zabawy. Bo czasem to minimum higieny, które wprowadzimy, może uchronić życie naszego dziecka, a ono jest przecież dla nas warte wszelkich wyrzeczeń i zasługuje na maksymalne skupienie naszej uwagi na nim i jego najbliższym otoczeniu.